W filmie mającego już najlepsze lata za sobą Australijczyka Rogera DonaldsonaCage gra safandułowatego nauczyciela z liceum, Willa Gerrarda. Na pytanie, jakim cudem bohater zdołał poślubić tak inteligentną, ogarniętą i seksowną kobietę jak Laura (January Jones), odpowiedzi nie poznamy, zwłaszcza, że akcja rusza z kopyta – po kilku obrazkach z sielskiego i anielskiego życia małżonka Gerrarda zostaje zgwałcona przez nieznanego sprawcę. Szukając po omacku sprawiedliwości (lub zamieniając się, zgodnie z intencjami polskich tłumaczy, w Boga Zemsty), bohater zwraca się o pomoc do poznanego w szpitalu, tajemniczego smutasa w garniturze (Guy Pearce). Kiedy gwałciciel kończy swój żywot z kulą w głowie, Gerrard dochodzi do odkrywczego wniosku, że chyba wpakował się w niezły pasztet. Poniewczasie.
Dalsza część filmu to wypadkowa telewizyjnego pasma "nocnych marków" i szlagierów z nieistniejącej już szufladki "kina sensacyjnego". Pętla na szyi uwikłanego w większą intrygę Willa zacieśnia się coraz bardziej, a dramat dręczonego wyrzutami sumienia bohatera zostaje sprowadzony do kilku pieszych i samochodowych pościgów oraz paru wygibasów z pistoletem w dłoni. Nie ma w tym oczywiście nic złego – o ile tylko pościgi i wygibasy działają jak zastrzyk z adrenaliny. Te w filmie Donaldsona są raczej środkiem nasennym. Już otwierająca film scena akcji przypomina niezamierzoną parodię jednej z sekwencji "Ultimatum Bourne'a". Potem jest tylko gorzej, a już pojedynek mano-a-mano między Cage'em a Pearce'em, przypominający oldskulowe finały akcyjniaków sprzed dwóch dekad, zasługuje na miano kuriozum miesiąca.
Gwiazdor "Ghost Ridera" jest na ekranie wyraźnie znudzony. Nie zwraca się w stronę kampu, nie wierzy specjalnie w sens psychologicznego niuansowania swojej postaci. Ergo – nie jest ani zabawny, ani intrygujący. W każdej kolejnej scenie wydaje się coraz bardziej nieobecny, jakby myślami był już przy okienku w banku. Reżyser próbuje jakoś ten fakt zamaskować i zagęścić filmową intrygę, ale fabularnego materiału tu niewiele, zwłaszcza że każdy zwrot akcji da się przewidzieć z dokładnością co do minuty. Pozostaje intrygująca koncepcja organizacji, której przewodzi adwersarz bohatera. Nie zdradzając jej proweniencji, polecam ten wątek uwadze adaptatorom przyszłych przygód Batmana. To byłoby – także w wymiarze moralnym – naprawdę ciekawe starcie.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu